Jest naprawdę wyjątkowo atrakcyjny dla oka. Ma świetnie wykończone wnętrze i to coś, co sprawia, że uśmiech nie znika z twarzy tak w czasie jazdy, jak i po zamknięciu auta – głowa odwracała mi się za każdym razem po tej czynności. Czy ma jakieś wady?

Nie sprzedasz zbyt wielu aut w Europie czy Stanach Zjednoczonych, jeśli nie masz w ofercie wielu SUV-a. Czy jest sens z tym trendem się kłócić? Nie za bardzo, bo wszelkie słupki sprzedaży pokazują jasno, że moda na podniesione auta zagościła tu na dobre i nawet elektryczne samochody – patrz Mustang Mach-E – buduje się tak, żeby zapewniały miejsce na kapelusz i nie wymuszały schylania się do kompromitującej pozycji (czytaj kucania) podczas wsiadania do środka.

Oczywiście to, że dany samochód jest SUV-em nie przekreśla jego atrakcyjności. Wszystko zależy jeszcze od tego czy ma napęd na cztery koła czy też nie oraz jaką kreską narysowano jego nadwozie.

Muszę przyznać, że w przypadku testowanego E-Pace człowiek odpowiedzialny za ten projekt postarał się mocno. Zauważyliście, że mało jest samochodów w kolorze czerwonym, które wyglądają atrakcyjnie? Otóż to. Czerwień negatywnie wpływa na wszelkie załamania i przetłoczenia, a tu proszę. Czerwony E-Pace wygląda zjawiskowo. Można go pomylić zarówno z większym bratem jak i pomyśleć, że ktoś wziął dobrze wyglądający kompakt i ciut go napompował, dodając adekwatnych do klasy rozmiarów i sznytu. Mnie się efekt końcowy bardzo podoba.

Przy czym, niech was nie zwiedzie jego muskularna bryła. E-Pace jest krótszy o kilka milimetrów od Audi Q3 i Volvo XC40, z którymi konkuruje. Odróżnia się jednak od tych aut na tyle, że nie sposób nie zauważyć go na ulicy. Tym bardziej, że E-Type to dość rzadki w Polsce widok.

Wspominałem już o czerwonym kolorze testowanego egzemplarza? Nazywa się Caldera Red i kosztuje nieco poniżej 2500 zł. To dodajmy do tego pakiet R-Dynamic, czyli odpowiednik pakietu M w BMW czy S Line w Audi. W Jaguarze mamy zatem większe felgi, przestylizowane zderzaki i listwy w kolorze nadwozia. Widziałem E-Pace bez tego pakietu i faktycznie wygląda trochę “taniej”, także chyba warto dorzucić do pakietu, tym bardziej że w racie leasingowej pewnie nie będzie to zbyt odczuwalne.

Podsumowując wygląd zewnętrzny – jest dobrze. A przeciwieństwie do limuzyny, właściciel (za kierownicą E-Pace najczęściej widuję kobiety) może nie obawiać się ani wyższych krawężników ani progów ani – pewnie przede wszystkim – bólu kręgosłupa przy wsiadaniu.

Wnętrze kota

Koty mają najczęściej bardzo ciekawe, żeby nie powiedzieć nieodgadnione wnętrze. W przypadku testowanego E-Pace w tym aspekcie można się niestety trochę zawieść. Deska rozdzielcza ma nieco nudną stylistykę i tak naprawdę tylko sportowa trójramienna kierownica ratuje “koci” wizerunek.

To, co się rzuca w oczy przede wszystkim to ogromny ekran i jeszcze większe połacie materiału obszywającego deskę rozdzielczą. Tak, wszystko wykończone jest jak na Jaguara przystało, choć mi zabrakło jakiegoś subtelnego drewienka albo analogowego zegarka. Choć wszystko na zdjęciu wygląda na skomplikowane, w rzeczywistości obsługa jest bardzo intuicyjna. Szczególnie ekran, choć ogromny, nie sprawia wrażenia kolejnego przeładowanego możliwościami urządzenia. Jest bardzo logicznie uporządkowany i niezwykle czytelny. Podobno Jaguar długo pracował nad tym, żeby osiągnąć ten rezultat. Jako ciekawostkę dodam, że lusterko wsteczne również jest ekranem. A w zasadzie może być albo lusterkiem albo po przesunięciu w dół ekranem, który wyświetla obraz z tylnej kamerki. Pomysłowe.

W aucie bardzo łatwo zająć wygodną pozycję, chociaż po dłuższej trasie fotele dają się lekko we znaki. W czasie jazdy jest też bardzo cicho, co chyba nie powinno dziwić w tej klasie. Klekotu diesla nie słuchać. Klimatyzację obsługujemy z panelu a nie z ekranu. Uff.

Podsumowując wnętrze jest eleganckie, ale trochę nijakie. No i jak na klasę przystało – niezbyt obszerne. Z przodu jest dobrze, ale pasażerowie tylnej kanapy nie mają już “Ameryki”. Bagażnik, co ciekawe, sprawia wrażenie niezbyt dużego, a mieści aż 577 litrów. To bardzo dużo, jak na klasę. Spokojnie spakuje się tu 4-osobowa rodzina, nawet na dłuższe wakacje.

No to jazda!

Pod maską testowanego Jaguara, wbrew aktualnej modzie, pracował silnik diesla. 2-litrowy o mocy 204 KM. Ten mocniejszy. Jest jeszcze 165-konna odmiana, ale chyba nie poleciłbym jej z czystym sercem. Odbierając kluczyki do E-Pace sprawdziłem jego wagę. Okazało się, że wynosi ona aż 1952 kilogramów, więc nie spodziewałem się żadnych sportowych wrażeń i te moje podejrzenia w pełni się ziściły. Nie zmienia to faktu, że E-Pace D200 jeździ się przyjemnie. Auto jest wystarczająco dynamiczne – 8,4 sekundy do setki – a dzięki 9-stopniowej skrzyni biegów, wrażenie nabierania prędkości jest odczuwalne. Przyspieszanie kończy się, gdy na liczniku jest 211 km/h.

To, co mnie jednak najbardziej przekonuje w tym aucie to cisza i spokój. Układ kierowniczy działa trochę jak kot przebudzony po drzemce, ale to nie jest wada. Zawieszenie też zostało ustawione tak, żeby zapewniać komfort, i to mimo 20-calowych kół. To na pewno nie jest auto dla miłośnika krętych dróg i dociskania pedału gazu do oporu. Arystokratą nie może być każdy. Podobno trzeba się nim urodzić.

Dzięki zastosowaniu technologii Mild Hybrid silnik diesla powinien – przynajmniej w teorii – być bardzo oszczędny. Niestety. Spalanie wahało się, w zależności od drogi między 7 a 9,5 litra (5,7 litra udało mi się uzyskać podczas jazdy cały czas bocznymi drogami bez przekraczania 90 km/h), co daje średnią charakterystyczną dla diesli w tej klasie aut z początku lat dwutysięcznych. Myślę, że w przypadku E-Pace to głównie kwestia masy. No i oczywiście napędu 4×4, który w codziennej jeździe nie narzuca się swoim działaniem. Wybaczcie, ale w głęboki teren Jaguara zabrać nie wypadało.

Podsumowując

Auto niszowe, eleganckie, przykuwające wzrok. Drogie. Nawet bardzo. Prezentowany egzemplarz startuje od 252 000 zł (wersja R-Dynamic SE 2.0 204 KM 4×4), a po doposażeniu do wersji ze zdjęć łatwo dobijamy do 3 z przodu. Za takie pieniądze można celować spokojnie w bardzo mocno wyposażone Audi Q5. Auto, jakby nie było, o klasę wyżej. Czemu wspominam akurat o Audi? Bo do Q5 przesiadłem się tuż po oddaniu kluczyków do Jaguara i jakoś szybko zrozumiałem, że ta przesadka była dla angielskiego kota, patrząc na to jak na rywalizację… przegrana.

Muszę zaznaczyć też, że słowa odbierającego ode mnie kluczyki miłego pana mocno utkwiły w mojej pamięci. Próba nawiązania rywalizacji z Bentleyem to jeszcze chyba pieśń przyszłości.

No i niestety… Jaguar sporo traci na wartości, choć obecnie – przez brak półprzewodników – tylko takimi używanymi E-Pace możecie się interesować. Czy to będzie dobry zakup? O tym musicie zdecydować sami. Dwuletnie egzemplarze wyceniane są na około 150 tys zł.

Adam Gieras